Była to baśń o chlebie, który był wiecznie głodny, bo piekarze nie zrobili mu ust. Okrągły, podobny do głowy bez oczu, leżał na stole i nie był w stanie myśleć o niczym innym tylko o jedzeniu. Całymi godzinami marzył o smacznym, białym miąższu i chrupkiej skórce posypanej makiem, co potęgowało jego głód, a na dodatek wciąż bał się noża, który leżał przy nim na stole, zimny, dobrze naostrzony i co jakiś czas pobrzękiwał groźbami, że już niedługo zagłębi się w jego białym ciele.
I pewnego dnia - było to przy wieczerzy - nóż wszedł w jego białe ciało i rozciął je głęboko. I właśnie wtedy, gdy ludzie zaczęli się łamać jego białym, kruchym miąższem, chleb przestał się bać. Zrozumiał, że wyzwoli się z głodu, jeśli rozda siebie tak, że nie zostanie po nim nawet jeden okruch. I tak się stało. Im bardziej go ubywało, tym mniej się bał. A kiedy nie było go już wcale, na ciemnym dębowym stole pozostał po nim tylko piękny ślad - krąg mącznego pyłu, podobny do ciepłego słońca.
Gdzieś to już przed chwilą czytałam :P
OdpowiedzUsuń